sobota, 30 listopada 2013

Rozdział 8

O matko. Długo się z tym wlekłam, ale oto i mamy nowy, gotowy na waszą krytykę rozdział :D.
No, liczę, że się wam spodoba.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
  Diana obejrzała się przez ramię. Mur został w tyle. Strażnicy nawet się nie zorientowali, że dwójka elfów z syreno-widmem uciekło z ich świata. Orsay szła na czele kompani. Mówiła, że wie co robi. Naczytała się o tym miejscu w wielu książkach. Ponoć... Czarnowłosa westchnęła cicho, wchodząc na niewielki pagórek. Gdy była w połowie drogi na szczyt, do jej uszu wdarł się okrzyk zdziwienia, podekscytowania i przerażenia zarazem. Diana gwałtownie podniosła głowę.
- Czemu się tak drzesz? - spytała zdenerwowana.
- Sama zobacz... - Orsay odwróciła się i spojrzała na elfkę wielkimi oczami.
- To ty umiesz się teleportować, nie ja.
- Nie marudź tylko się pospiesz.
Jacob nic nie mówił. Stał koło syreny i wpatrywał się tępo w jakiś nieistniejący punkt. Rudowłosa pstryknęła mu palcami przed twarzą.
- Pobudka królewiczu - zaśmiała się i wróciła do poganiania Diany.
  Gdy wreszcie dotarła na szczyt, ujrzała to co tak zaniepokoiło Orsay. Po drugiej stronie pagórka leżało wielkie miasto. Ogromne wieżowce, tłumy ludzi i wiele, wiele innych, równie niepokojących rzeczy.
- Jesteś pewna, że to tu mieliśmy się znaleźć? - odezwał się wreszcie Jacob, całkowicie spokojnym głosem.
- Jak najbardziej... Nie uważacie, że to super miejsce?
- Mówiłem, że to zły pomysł, ale nie, wy musicie zawsze postawić na swoim.
  Teraz to Diana milczała. Może chłopak miał rację. Nie powinni opuszczać ich świata. Usłyszała za sobą jakiś ruch. Odwróciła się gwałtownie jednak nic nie zobaczyła. Nie minęło kilka minut, a znowu usłyszała podobny dźwięk. Tym razem usłyszeli go też pozostali. Nagle z ciemności wyskoczyła wielka, włochata bestia. Orsay zaczęła śpiewać i dla Diany czas stanął w miejscu. 
***
Obudziła się na miękkiej, zielonej kanapie. Rozejrzała się uważnie dookoła. Pokój w którym się znajdowała był duży i cały zawalony różnymi meblami. Łóżko, biurko, szafka nocna. Na białych ścianach wisiała cała masa starych obrazów. Diana podniosła się ostrożnie. Wszystko ją bolało. Usiadła, więc znowu. Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Do pokoju wszedł Jacob uśmiechając się do niej troskliwie. 
- Już dobrze się czujesz? - spytał.
- A czemu miałabym czuć się źle? Gdzie ja w ogóle jestem? - zmierzyła go spojrzeniem od stóp do głów.
- Zemdlałaś gdy Orsay zaczęła śpiewać. To chyba jakiś opuszczony dom - wzruszył ramionami. - Znaleźliśmy go po drodze. 
- Kim on jest? - Diana spodziewała się, że Jacob nie zrozumie o kogo jej chodzi. Myliła się jednak.
- Nie wiemy jeszcze na 100%. Wygląda na jakiegoś głupka robiącego sobie żarty. Ale sama zobacz - podał jej rękę i pomógł jej wstać. 
Ruszyli do małego saloniku. Orsay trzymała jakiegoś młodego chłopaka w takiej pozycji, że nie miał najmniejszych szans się poruszyć. Diana podeszła bliżej i przyjrzała mu się uważnie. Nagle coś zwróciło jej uwagę. Uszy. Były za bardzo... zwierzęce.
- To wilkołak - wrzasnęła, odskakując do tyłu. - Dlatego nas śledził.
- Jak na to wpadłaś, ślicznotko? - chłopak zaczął się niepokoić.
Zignorowała go i odwróciła się do Jacoba.
- Co robimy? Może wie gdzie jesteśmy...
- Czy wiem? Znam to miejsce jak własną kieszeń - wilkołak znalazł ich słaby punkt. - Mogę wam pomóc.
------------------------------------------------------------------------------ 
Wiem, że musieliście czekać, a teraz i tak daję wam strasznie krótki rozdział. No cóż, jestem strasznym leniem :(. Za to drugi rozdział jest już prawie gotowy, więc chyba będzie szybciej. W tym tygodniu musiałam wszystko poukładać na nowym blogu o którym wam pisałam, dlatego tak to się wlokło. Jeszcze raz przepraszam. 

poniedziałek, 25 listopada 2013

Szybka notka.

To nie jest nowy rozdział. A szkoda. Chciałam wam tylko powiedzieć, że założyłam nowego bloga. Oczywiście tego nie zawieszam, nic z tych rzeczy. Postanowiłam poszerzyć swoje horyzonty i zacząć pisać drugie opowiadanie. Jest tylko jeden minus. Nowe rozdziały na tym blogu mogą pojawiać się rzadziej, bo będę pisać oba naraz. No cóż. Mówi się trudno. Więc jeśli chcecie to zaglądnijcie < tutaj >
Nie ma jeszcze szablonu. Tylko pierwszy rozdział. Ale na tym blogu też się spóźniłam, z szablonem, prawda?
PS. Nowy rozdział już się pisze.

czwartek, 21 listopada 2013

Rozdział 7

Orsay zerwała się gwałtownie, budząc wszystkich innych.
- Co się stało - Jacob wyglądał na zdezorientowanego.
- Miałam wizję - te dwa słowa wystarczyły, by wszyscy zerwali się na równe nogi. - Wiem co musimy robić.
- Mów - zażądała Diana siadając na wystającym kamieniu.
- Musimy przekroczyć Mur...
- Co? - Jacob pobladł na całej twarzy. - Jak to?
- Jestem pewna, że o to chodzi. Tylko tam będziemy bezpieczni.
- O co chodzi? Jaki znowu Mur? - czarnowłosa wpatrywała się w obojgu wielkimi oczami.
Orsay westchnęła teatralnie.
- To granica między dwoma światami. Naszym, a ludzi - wyjaśniła cicho.
- Przecież to jakiś absurd. Jak masz zamiar przejść na drugą stronę?
- To dość łatwe. Strażnicy zmieniają się co godzinę. Na zmianę potrzebne im dwie minuty. Wystarczy by otworzyć wrota.
- Tobie tak, ale nam już nie - odpadł Jacob.
- Daj spokój. Przecież widziałam wszystko, czarno na białym.
- Powiedz mi proszę ile już razy twoje proroctwo zawiodło? - Jacob posłał jej smutne spojrzenie.
- Co cię to tak nagle interesuje? Wiesz, zawsze mogła to być wizja typu ,, umrzemy w ciemnym lochu ''. Ciesz się, że jest inaczej.
Chłopak podniósł się powoli, ignorując rudowłosą. Posłał Dianie pytające spojrzenie. 
- Jeśli mamy jakiekolwiek szanse warto spróbować. Tak czy siak nas złapią. Poco to odwlekać? - czarnowłosa starała się mówić spokojnie, ale jej głos drżał z emocji. 
- To na co jeszcze czekasz. Ładuj się na konia i jedz na śmierć - jego głos przybrał nagle lodowaty ton.
- Orsay, jedziemy - Diana pociągnęła widmo za rękę i ruszyły w stronę koni. - Jeśli chcesz Jacobie Brown skończyć w lochu mojego ojca to twoje marzenie niebawem się spełni - odwróciła się napięcie i wskoczyła na konia. Nie patrząc za siebie ruszyła za syreną.
***
- Myślisz, że to dobry pomysł? - Diana i Orsay siedziały w krzakach czekając na ten moment. Strażnicy zaraz się zmienią, a wtedy... Wtedy będą wolne. Przynajmniej taki był plan. 
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze.
- Wiem, tylko...
- Tylko martwisz się o Jacoba - wcięła jej się w pół zdania. - Zgaduję, że do nas dołączy. Zobaczysz.
- Wcale nie chodziło mi o Jacoba - skłamała czując, że się rumieni.
- Szkoda - usłyszały za sobą męski głos. Nie musiały się obracać, by domyślić się kto to.
- Widzę, że zmądrzałeś.
- Chyba zwariowałem - sprecyzował i usiadł koło nich. - Wreszcie to ja was w to wplątałem.
- Z grzeczności nie zaprzeczę - Diana skupiła się na strażnikach. - Oho, nasza wielka chwila. - Jeden już odszedł. Zaraz pójdzie i drugi. - Teraz - nakazała, gdy obydwaj znikli z pola widzenia.
Orsay rozpłynęła się i pojawiła przy bramie. Diana i Jacob zaczęli biec ile sił w nogach. Gdy dopadli metalowej klamki wielkich, białych drzwi strażnicy właśnie wracali.
- Szybciej - Orsay ponagliła ich ruchem ręki. 
- Otwieraj - elfka naparła z całej siły na drzwi. Ani drgnęły. 
- Odsuń się - Jacob popchnął je z całej siły. Ustąpiły. Wybiegli poza Mur w ostatniej chwili. Udało im się. Byli po drugiej stronie.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------
I tak oto mamy kolejny rozdział. Wiem, że nie jest długi, ale musiał taki być :)
To chyba odpowiedni moment, by go skończyć. Następny niedługo ( tak sądzę ) więc wypatrujcie go na horyzoncie. 
A teraz coś z innej beczki. Czy tylko ja mam jutro święto? Czekałam na to cały rok i oto... W pierścieniu ognia. Jutro idę na premierę :P
Mam nadzieję, że warto. 
Liczę na wasze komentarze. Do następnego.

wtorek, 19 listopada 2013

Rozdział 6

- Naprawdę sprytne - wysyczała Diana. - A jeszcze bardziej dojrzałe. Wiesz na co się narażasz? Wątpię.
- Daj spokój - Jacob wyglądał na urażonego. - Próbowałem ci pomóc.
- Wiem. Ale jakim kosztem? Swoim życiem?
- Wydaje mi się, że jesteś tego warta... - wyjąkał, z takim bólem wymalowanym na twarzy, że dziewczyna nie mogła już dłużej się na niego gniewać.
- Dobra - ściszyła głos do szeptu. - Mogę wiedzieć kim jest ta dziewczyna - podbródkiem wskazała jadącą za nimi rudowłosą.
- A ona. Orsay, to połączenie syreny z widmem - uśmiechnął się lekko. - Widzi przyszłość.
- Poważnie? Skąd ją znasz? - Diana była coraz bardziej wścibska.
- Czy ja wiem. Chyba kiedyś pomogła mi zastawić na ciebie pułapkę - parsknął śmiechem.
- Bardzo zabawne.
- Wiem. Ale przyznaj, że okazała się przydatna.
- Taa... Bardzo. A tak w ogóle to jaki masz teraz plan?
- Wiesz... Możemy schować się w lesie.
- No co ty? Naprawdę? Ale co dalej - naciskała.
Nie dane jej jednak, było usłyszeć odpowiedzi, bo w tym samym czasie podjechała do nich Orsay. Zarzuciła lśniącymi włosami do tyłu i uśmiechnęła się słodko.
- Nie chcę wam przeszkadzać - posłała im znaczące spojrzenia. - Ale nie mam pojęcia dokąd jedziemy.
- Do lasu - czarnowłosa spojrzała z drwiną na Jacoba.
- Nie chcę was niepokoić, ale idę o zakład, że już nas ścigają, a nie poruszamy się zbyt szybko.
Chłopak rozglądnął się nerwowo i pogonił konia.
- Orsay ma rację. Powinniśmy przyspieszyć.
Ruszyli galopem co utrudniały im rosnące gęsto drzewa. Diana spojrzała w niebo. Księżyc wisiał wysoko. Pełnia. Orsay jechała przodem wyznaczając trasę. Pędzili chyba przez godzinę bez przerwy, aż wreszcie Jacob zdecydował, że tymczasowo zatrzymają się w małej, ciasnej jaskini.
- Super. Najpierw mnie porywasz, a teraz jeszcze każesz mi spać po grotach. Gratuluje pomysłowości.
- Ma rację. Jest pełnia. Wiesz chyba, że to strasznie niebezpieczne.
- Ty też? - spojrzał z wyrzutem na syrenę.
- Zachowuję po prostu zdrowy rozsądek. W przeciwieństwie do ciebie - rozpłynęła się jak dym zostawiając konia bez jeźdźcy. Parę sekund później wróciła do nich z grymasem wymalowanym na twarzy. - Wygląda na pustą, ale pewności nie mam.
W tym samym momencie usłyszeli strażników przedzierających się przez las. Jacob ruchem dłoni dał im znać by weszli do środka. Konie przywiązali za drzewami. Cudem strażnicy przejechali koło nich obojętnie. Gdy wychylili się z groty krzyki ucichły. Byli sami. Przynajmniej na razie...
***
Diana obudziła się ostatnia. Orsay gdzieś znikła, a Jacob zajmował się dłubaniem w ziemi małym, zaostrzonym kijkiem. Dziewczyna podeszła do niego ostrożnie i rzuciła okiem na jego rysunek. A raczej plan.
- Co to - kucnęła obok niego i rzuciła mu zaciekawione spojrzenie.
- Próbuję opracować yyy... trasę.
- Dosko. Jesteś jednak chyba na tyle mądry, że wiesz, że prędzej czy później nas złapią. Twoje mapy na piasku naprawdę w niczym nam teraz nie pomogą.
Wzruszył tylko ramionami, nie przerywając pracy.
- Jak sobie chcesz - bąknęła i ruszyła do miejsca gdzie ukryli ,, bagaż ''. Gdy dotarła do celu obok niej pojawiała się nagle Orsay.
- Nareszcie wstałaś - zachichotała słodko i podała jej jabłko.
- Dzięki - wymamrotała siadając na ziemi. Chociaż teoretycznie powinna być wyspana, czuła się jakby miała za sobą cały dzień ciężkiej pracy. Teraz nic już nie będzie takie jak dawniej. Teraz wpadła po uszy w błoto w które sama się pchała.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wiem, że powinien być dłuższy, ale za to jest szybko :)
Dłuższego i tak nikt, by nie przeczytał. Jak wam się podobał? Może nie trzyma jeszcze w napięciu, ale staram się jak mogę :)
Zachęcam do brania udziału w konkursie. Szczegóły tutaj
Do następnego.
PS. Kocham was <3

poniedziałek, 18 listopada 2013

Nowy wygląd bloga

Jak już pewnie zdążyliście zauważyć, mamy nowy szablon :)
Co wy na to? Mi osobiście strasznie się podoba. Zrobiła go dla mnie Claudia Bieber z Graficwood. Z początku wyobrażałam go sobie o wiele gorzej, ale nie zawiodłam się. Jest też nowa zakładka Jak zaobserwować?
Znajdziecie tam instrukcję jak zaobserwować tego bloga i możliwość wpisania w komentarzu prośby o powiadamianie o nowych notkach.
To chyba wszystko.
PS. Zachęcam do brania udziału w konkursie :)
Pozdrawiam.

niedziela, 17 listopada 2013

Konkurs

Hej.
Wiem, że w ankiecie więcej głosów było przeciw, ale nie mogłam się oprzeć. Od dawna chodził za mną pomysł dość szalonego konkursu. A mianowicie chciałabym, żeby każdy chętny przeprowadził ,, wywiad '' z wybranym bohaterem opowiadania. Chodzi o to by wymyślić przynajmniej 3 pytania. Zwycięża najbardziej oryginalny zestaw.
Przykład:
( imię i nazwisko wybranego bohatera ) np. Jacob
Pytania
1. np. Co lubisz jeść na śniadanie ( oczywiście czekam na bardziej wymagające pytania, ale to był przykład )
2. ...
3. ...
Na koniec wpisujemy swój e-mail.

Nagrody:
Pewnie wszyscy na to czekacie. A więc, za zajęcie pierwszego miejsca jest dość nietypowa nagroda, bo wymyślenie swojej własnej postaci, którą wplotę w bieg wydarzeń w tym opowiadaniu. Oczywiście nie będzie to główny bohater, ani nikt równie ważny.Raczej jakiś podróżnik, którego spotkają... Nie wiem jeszcze pomyślę. I oczywiście dedyk do najbliższego rozdziała. Drugie miejsce - dedyk i 4 komentarze na bloga ( tylko jednego ). Jeśli ktoś nie ma bloga ograniczymy się do dedyka. Trzeciego miejsca nie ma, bo wątpię, że zgłosi się, aż tyle osób. Jeśli jednak stanie się cud, za trzecie miejsce jest dedyk.
 Na wysłanie ,, wywiadu macie dwa miesiące. Nie spieszcie się. Dojdzie jeszcze dużo ciekawych postaci.
,, Wywiad '' zostawiajcie w komentarzu tutaj
Po opublikowaniu komentarzu usuń go. Ja go odczytam, a nikt od ciebie nie od gapi.
Mam nadzieję, że weźmiesz udział.



sobota, 16 listopada 2013

Rozdział 5

  Gdy ceremonia powitalna dobiegła końca Diana zażądała, by zaprowadzili ją do jej sypialni. Wzięła szybki prysznic i zasnęła praktycznie od razu. Rano zaproszono ją na śniadanie. Przez cały czas dyskretnie zerkała na swojego narzeczonego, z każdą chwilą bardziej się do niego przekonując. Wyglądał na mądrego, dobrego elfa, a to było najważniejsze. Po śniadaniu zaprosił ją na spacer po lesie. Po chwili niepewności zgodziła się jednak.
- Naprawdę, bardzo mi przykro - zaczął, gdy znaleźli się poza zasięgiem innych.
- Chodzi ci o nasz ślub - spytała ostrożnie.
- Właśnie, uważam, że nie powinni nami rządzić.
- Powinni pozwolić mi zostać starą panną - zażartowała gorzko.
- Wcale nie. Nic takiego nie mówiłem - chłopak poczuł się urażony.
- Ale to prawda. Pewnie prędzej czy później bym im zwiała - przez chwilę miała wrażenie, że David ( bo takie było imię księcia ) spojrzał na nią jak na jakąś wariatkę, ale trwało to tylko chwilę, bo gdy znowu na niego spojrzała wyglądał raczej na rozbawionego.
- Ha ha ha. Naprawdę to takie śmieszne? - spytała z sarkazmem.
- Wcale się nie śmieję.
- Nie... W ogóle.
Przegadali całe popołudnie. Diana doszła do wniosku, że David wcale nie jest taki zły. Naturalnie, miała żal do ojca za to, że bez jej zgody i za jej plecami uzgadnia takie istotne w jej życiu sprawy. Teraz jednak, gdy poznała go lepiej nie wydawał się już najgorszym co mogło ją w życiu spotkać. Dwa dni minęły w mgnieniu oka. Każdą wolną chwilę spędzała z przyszłym mężem. Dowiedziała się o nim wielu nieistotnych rzeczy. Gdy poproszono ich o wybranie ozdób na wesele, zgadzali się dosłownie we wszystkim. Ceremonia ślubna miała odbyć się zaraz po obiedzie, więc gdy wszystko było gotowe krawcowe przytargały suknię i Diana musiała iść z nimi.
***
Stała na czerwonym dywanie z rozwianymi czarnymi włosami. W dłoni trzymała bukiet. Muzyka grała, a dziewczynka stojąca przed nią z koszykiem pełnym kwiatów zaczęła marsz. Diana ruszyła za nią patrząc przed siebie przez cieniutki materiał welonu. David stał na drugim końcu dywanu pod wielkim plecionym sercem. Ksiądz stojący na podium zaczął od klasycznych pytań:
- Czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński?
Diana już miała odpowiedzieć gdy nagle poczuła podmuch wiatru koło siebie i jakąś klejącą maź na uszach. I wtedy czas stanął w miejscu. Rozejrzała się nerwowo dookoła. Jej spojrzenie padło na śliczną, rudowłosą dziewczynę i wiedziała już wszystko. Nieznajoma śpiewała. Diana znała tą piosenkę. Była smutna. Jej słowa przyprawiały o dreszcze. Dziewczyna poczuła, że do oczu napływają jej łzy. Wszyscy zebrani stali nieruchomo, ze spojrzeniami wbitymi w dal. Tylko ona była zdolna się poruszyć. I dobrze wiedziała dlaczego. Stojąca przed nią dziewczyna nie była pierwszą lepszą śpiewaczką. Była syreną. Istotą, która swoim głosem w pewien sposób hipnotyzowała słuchających. Diana ostrożnie dotknęła swojego ucha natrafiając na cieniutką powłokę. Dlatego mogła się ruszać. Nagle rudowłosa wykonała skomplikowany ruch rękami i zza krzaków wyjechał jakiś chłopak na koniu. 
O nie...
Podjechał do księżniczki i podał jej rękę w zachęcającym geście. Lekko uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Jacob...
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak wam się podoba rozdział? Mam nadzieję, że nie był najgorszy :)
Liczę na wasze komentarze. Kocham was <3
PS. Jest nowa ankieta i proszę was o wzięcie w niej udziału.

środa, 13 listopada 2013

Rozdział 4

- Jak dla mnie ta pierwsza była zdecydowanie ładniejsza - mruknęła krawcowa.
- Mhm... - druga pokiwała głową i zabrała się za poprawianie ozdób w welonie.
Diana stała przed wielkim ściennym lustrem i wpatrywała się bezsensownie w swoje odbicie. Nigdy nie zależało jej na wyglądzie. Jakby się zastanowić, była strasznie brzydka. Jej długie czarne włosy splatała zawsze w luźny warkocz, miała zdecydowanie za duże usta i oczy. Najbardziej irytująca była jednak szpara między jedynkami. Była taka szeroka, że bez problemu mieściła w niej patyczek od lizaka. Reszta jej twarzy była całkiem znośna. Za to wyglądała groźnie, a to w tych czasach było chyba najważniejsze. Krawcowe upinały jej właśnie włosy w jakieś skomplikowane cieniutkie warkoczyki gdy do pokoju wpadł bez ostrzeżenia jeden ze strażników, którego Diana nie znała. Jedna krawcowa obrzuciła go groźnym spojrzeniem, najwyraźniej uważając, że nikt nie ma prawa jej przeszkadzać. Dziewczyna przewróciła oczami.
- Król kazał mi przekazać, że suknia ślubna ma być lekko zielonkawa, nie szara - wydyszał takim tonem jakby była to najważniejsza rzecz na świecie.
Krawcowe westchnęły cicho i zabrały się do pracy. Po kwadransie wszystko było gotowe. Na podłodze walały się kawałki materiałów. Księżniczka stała w długiej po kostki sukni ślubnej z zielonymi liśćmi. Dla niej nie było to nic nadzwyczajnego, za to obydwie krawcowe wzdychały z zachwytu. Wreszcie, gdy napatrzyły się już wystarczająco pozwoliły jej ściągnąć ten niewygodny strój. Jakimś cudem wytrwała do końca przygotowań. Za oknem było już szarawo, gdy pozwolono jej zejść na kolację. Poddani komentowali jej wygląd westchnieniami i sztucznie słodkimi spojrzeniami. Jedyną osobą która miała chyba inne zdanie co do jej stroju, był Jacob. Minęła go na korytarzu. Nie wiedząc czemu poczuła lekkie ukucie w sercu. Na kolacji cały czas musiała słuchać bezsensownej gadaniny ojca o jej ,, wspaniałym '' ślubie. Masakra... Spokój znalazła dopiero w swoim pokoju. Była totalnie wykończona. Bez zastanowienia zrzuciła ciuchy i wsunęła się pod kołdrę. 
***
Rano pod jej drzwiami stały już uzbrojone w cały arsenał kosmetyków krawcowe. 
- Nie ma czasu - powtarzały malując jej paznokcie na żółto i dopinając suknię. Nie dane jej było nawet zjeść śniadania, bo gdy tylko była gotowa wpakowali ją do karocy. Przez całą drogę wyglądała za okno oglądając mijane lasy. Wiedziała, że najgorsze przed nią. Do ceremonii zostały dwa dni które miała poświęcić na poznanie nowego męża. Gdy o tym myślała chciało jej się wymiotować. Gdy dotarli na miejsce ku swojemu przerażeniu zobaczyła, że czaka na nią całe miasto. Wysiadła powoli rozglądając się dookoła. Na czele tłumu stali dwaj mężczyźni. Jeden stary z długą, siwą brodą. Drugi, zdecydowanie młodszy miał burzę kasztanowych włosów i miły wyraz twarzy. Na widok dziewczyny w jego niebieskich oczach pojawił się jakiś blask. Jakaś chora intuicja podpowiadała Dianie, że to właśnie jej przyszły małżonek. 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tak wiem... Jest krótki, ale za to kolejny będzie szybko :)
Mam nadzieję, że się wam podobał, bo mi osobiście nawet, nawet. Uważam, że nie jest zły, ale już dawno straciłam do siebie zaufanie więc... Cóż oceńcie sami.
Liczę na to, że skomentujesz :)

piątek, 8 listopada 2013

Rozdział 3

   Dziana siedziała w swojej komnacie i układała plany alternatywnej ucieczki. To jednak nie miało najmniejszego sensu. Nie miała dostępu do stajni. Usłyszała pukanie do drzwi. Szybko wskoczyła pod miękką kołdrę, udając, że śpi. Ktoś bezszelestnie wszedł do środka. Gwałtownie podniosła głowę. Jacob odskoczył i oślepił ją latarką.
- Nie śpisz? - zapytał.
- Jeśli będziesz mi tym ustrojstwem świecić po oczach to nigdy nie zasnę - syknęła, siadając po turecku na łóżku - a tak w ogóle to co tu robisz, jeśli można wiedzieć?
- Daj spokój. Mam wartę - podniósł ręce w obronnym geście.
- I co. Przyszedłeś zaśpiewać mi kołysankę?
- Ha ha ha  - zaśmiał się z sarkazmem - bardzo śmieszne.
- Poważnie. Czego chcesz? - dziewczyna była na skraju wytrzymałości - jest pierwsza w nocy.
Westchnął cicho i usiadł na skraju łóżka.  Spojrzał jej w oczy. Wstrzymała oddech, wiedząc już wszystko.
- Więc już wiesz... - zaczęła, ale przerwał jej ruchem dłoni.
- Musimy o tym rozmawiać? - spytał lodowatym tonem. Diana miała wrażenie, że cały pokój okrył się szronem. Zmierzyła go uważnym spojrzeniem. Nie wyglądał normalnie. Miał podkrążone oczy i bladą twarz.
- Przepraszam - wyszeptała, kompletnie nie wiedząc za co go przeprasza.
- Gdzie chciałaś uciec? - spytał nagle.
- Co?
- Pytam gdzie chciałaś uciec? No wiesz, gdyby ci się udało - poczuła się urażona jego słowami. Po chwili coś do niej jednak dotarło. Tak naprawdę nigdy nie miała pojęcia gdzie by się schowała.
  Oparła głowę o ścianę i zamknęła oczy. Próbowała wyobrazić sobie ucieczkę przez las. To co wtedy czuła... chęć wolności. Coś nie do opisania. 
- Jestem śpiąca - ziewnęła przesadnie głośno i wsunęła się pod kołdrę - pogadamy jutro.
- Taaa, jasne - wstał cicho i podszedł do drzwi - dobranoc.
- Dobranoc - szepnęła, zapadając w sen.
                                                                          ***
- Nie jesteś głodna? - król spojrzał za zmartwieniem na córkę.
- Nie - odparła, odsuwając od siebie talerz.
- Kazałem przygotować twoje ulubione dania - spojrzał na nią z lekkim wyrzutem. 
Jeszcze się dziwisz?
- Krawcowe przyjadą jutro. Już nie mogę się doczekać wesela - Diana wywróciła oczami. Już i tak zepsuł jej życie.
- Nie uważasz, że jestem za młoda na ślub? - próbowała ratować sytuację. Wiedziała jednak, że bezskutecznie.
- Oczywiście, że nie.
- Nigdy go nie widziałam.
- No cóż, każdy lubi niespodzianki.
Co? Niespodzianki w kwestii męża?
Diana nie mogła już tego dużej słuchać. Wstała od stołu i szybkim krokiem wyszła z jadalni. Chyba jednak powinna spróbować uciec. Popchnęła wielkie wejściowe drzwi i...
- Co ty do licha wyprawiasz? - wrzasnęła, próbując wyrwać się z uścisku Jacoba.
- Zamknij się - warknął i wypchnął ją za próg. Potknęła się i straciwszy równowagę runęła na kamienne schody. Podniosła się szybko czując krew w ustach.
Odwróciła się gwałtownie, wymierzając mu siarczysty policzek.
- Co ty sobie wyobrażasz? - warknęła z satysfakcją patrząc jak chłopak krzywi się z bólu.
- Ratuję ci skórę.
- Poważnie? Rzucając mną o schody?

- Nie. Kradnąc dla ciebie konia.
Spojrzała na niego zaskoczona. Po chwili namysłu westchnęła cicho i oparła się o zimny mur. Teraz musiała podjąć decyzję tak prostą, a jednak tak trudną. Jej ślub zapieczętuje sojusz. Wreszcie będzie mogła położyć kres zabijaniu niewinnych. Jednak gdy ucieknie złapią ją. Nie będzie miała się gdzie ukryć. Nie tylko ciemne elfy, ale i zwyczajne będą jej szukać.
- Ja... nigdzie się nie wybieram.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Udało mi się wreszcie napisać ten rozdział i uważam go za kompletną porażkę. Większość z was pewnie teraz myśli ,, Co? Już nigdy tego nie przeczytam. '' Cóż, przykro mi :(
Czekam na waszą opinię ( tą dobrą i tą złą ).