poniedziałek, 16 grudnia 2013

Rozdział 9

*Po drugiej stronie*
   David walną pięścią w stół tak głośno, że wszyscy zebrani przy stole, aż podskoczyli.
- Możesz mi łaskawie powiedzieć czemu twoi straże nie znaleźli jeszcze mojej narzeczonej? - warknął odwracając się w stronę króla ciemnych elfów.
- To nie moja wina - syknął zdenerwowany Artur. - Twoi jakoś też jej jeszcze nie odnaleźli.
- Przecież twoja straż lepiej zna jej kryjówki. Złapała ją już nieraz.
- Co? Te łamagi? Tylko jeden strażnik jest na tyle bystry, ale tak się składa, że nigdzie nie możemy go znaleźć.
- Czyli mam rozumieć, że... - zaczął książę, ale w słowo wcięła mu się blond włosa, wysoka kobieta.
- Och, zamknij się już - ziewnęła znudzona. - Takim gadaniem niczego jeszcze nie osiągnięto, więc tobie też się to nie uda.
- To, że jesteś moją kuzynką, Maggi, nie upoważnia cię do przerywania mi - powiedział oschłym tonem.
- Czyżby? Najwyraźniej mam więcej oleju w głowie i chcę działać.
- To jak szukanie igły w stogu siana - głos z powrotem zabrał król. - Gdyby Diana planowała ucieczkę nie byłoby jej tu na długo przed ślubem. Przypuszczam, że albo ktoś ją porwał, albo nie uciekła sama.  
***
 Diana przystanęła by odpocząć. Szli chyba ze trzy godziny, a w dalszym ciągu błądzili po lesie. Wilkołak, który przedstawił się jako Luke szedł przodem. Oczywiście Orsay musiała go najpierw związać. Jacob mierzył bestie uważnym spojrzeniem. W przeciwieństwie do Diany nie należał do łatwowiernych osób. Konie zostawili przy bramie w nadziej, że strażnicy je znajdą. I tak nie będą wiedzieli do kogo należą. Teraz musieli iść pieszo co tylko utrudniało sprawę. Luke prowadził ich do ,,miasta'' cokolwiek to było. Szli w dzień co gwarantowało im bezpieczeństwo przed wilkołakiem jak i przed .leśnymi zwierzętami. Taką przynajmniej mieli nadzieję. Nagle Luke stanął. Inni z wdzięcznością zrobili to samo.
- Po drugiej stronie lasu znajduje się miasto - ostrzegł. - A wy wyglądacie trochę... nietypowo.
Wilkołak zmierzył ich spojrzeniem, od stóp do głów. Diana miała na sobie zieloną suknię w liścia, w której uciekła ze ślubu. Jacob ubrany był jak każdy strażnik ciemnych elfów. Całkowicie nie pasował do "ziemskich" klimatów. Orsay wyglądała dość normalnie. Błękitna, zwiewna sukienka i białe sandałki.
- Trzeba coś z tym zrobić - Luke mówił bardziej do siebie. - Potrzebne wam ubrania. Po drodze zajrzymy do jakiegoś sklepu.
- Pod drodze do...? - spytał podejrzliwie Jacob.
- Po drodze do mojego domu - odparł spokojnie. - Zdaje mi się, że auto zaparkowałem gdzieś koło lasu. To co, idziemy? 
Ruszyli niechętnie w dół zbocza. Drzewa rosy gęsto, więc musieli rękami i nogami odgarniać walące ich po twarzach gałęzie. Słyszeli już wyraźnie dźwięki silników, dobiegające z ulicy. Dopiero teraz Diana pomyślała jak głupio muszą wyglądać. Szybko rozpuściła warkocz by jej długie, czarne włosy zakryły szpiczaste, charakterystyczne dla elfów uszy. Po dziesięciu minutach marszu, wyszli na leśną drużkę. Luke podbiegł do srebrnego nissana i ruchem ręki zaprosił ich do środka.
- CO TO JEST? - spytała Orsay, mówiąc wyraźnie każdą sylabę. W dalszym ciągu nie ufała chłopakowi. Zresztą tak jak pozostali.
- To postęp - uśmiechnął się.
- Nie wsiądę do tego - zaprotestowała rudowłosa.
- A właśnie, że wsiądziesz - warknął poirytowany Jacob. Po chwili jednak dodał, całkiem spokojnym tonem. - To bezpieczne.
- Taa... bo ci uwierzę. Skąd ta pewność? - do dyskusji przyłączyła się Diana.
Chłopak nic nie odpowiedział. Otworzył tylko drzwi koło miejsca kierowcy i wsiadł do środka. Orsay uparła się jednak na dobre. Nie należała do osób, które łatwo ulegają.
- Gdzie dokładnie zamierzasz nas wywieść? - spytała chłodno.
- Wątpię, żeby było ci to do czegoś potrzebne, ale jeśli musisz wiedzieć. Colander Street - powiedział wilkołak, zapinając pasy.
- Módl się, żeby to był właśnie ten adres - syknęła i rozpłynęła się w powietrzu.
- No pięknie - szepnęła Diana.
***
  Jechali niecałe dziesięć minut. Wreszcie chłopak zaparkował nissana przy jakimś sklepie. Różowy napis na drzwiach głosił "Ubrania zawsze modne". Pod spodem, taśmą klejąca przyklejono kartkę "Otwarte". Luke uchylił drzwi i wszedł do środka. Elfy weszły za nim. Sklep był duży i okrągły. Przez wielkie, sufitowe okna do środka wpadało dużo światła. Wilkołak podszedł do pierwszej lepszej pułki i wybrał krótką sukienkę galaxy <tutaj>.
- Nie włożę tego - Diana z odrazą patrzyła na sukienkę.
- Daj spokój. Jest śliczna - nalegał Luke.
Dziewczyna rozejrzała się po sklepie. Podeszła do jednego z manekinów, ustawionych pośrodku pomieszczenia. 
- Może być ta - westchnęła zrezygnowana, wskazując na czarną sukienkę w białe kropki <tutaj>
Zazdrościła Orsay, czekającej teraz na ich przyjazd. Nie miała zamiaru przebierać się w jakiekolwiek "ziemskie" sukienki i wyglądać jak pajac. Z drugiej strony cieszyła się jednak. Może są już bezpieczni. Może... jeśli Luke nie okaże się niebezpieczeństwem. 
-------------------------------------------------------------------------
No dobra. Udało mi się napisać dziewiąty rozdział. W najbliższym czasie raczej nic się nie pojawi, bo niedługo mam przerwę świąteczną. 
I jeszcze jedno. Rozdział dedykuje wszystkim, którzy czytają to coś.